Dzień 1 - Każde wielkie dzieło ma swój...
Oczywiście dziś nie był początek... Początek tej wyprawy to co najmniej pół roku wstecz, kiedy zaczęły się przygotowania i gromadzenie sprzętu i dokumentów... Ale to raczej też nie początek. Początek sięga minimum 2 lat wstecz kiedy po raz pierwszy pojawiła się chęć zdobycia 1, 2, a w najśmielszych marzeniach 3 szczytów należących do Korony Ziemi. Na pierwszy ogień miał pójść Elbrus, ale najpierw covid a następnie wojna pokrzyżowały plany. Trzeba było je zrewidować...
To jednak temat na zupełnie inną opowieść, a dziś....
Ruszamy. Pobudka 5.15 po 4 godzinach snu. Koło pierszej w nocy odprowadziłem Anię na pociąg i pojechała w swoją podróż. O 6.10 meldujemy się z Krzysiem na dworcu w Tczewie. Startowa fota
i (wyjątkowo bez opóźnienia) 6.28 rusza nasz pociag TLK do Warszawy. Na szczęście mamy bilety w 1 klasie (kosztowaly całe 44 zł)... Przedział pełen, ale mamy gdzie postawić bagaże. Zajmujemy połowę dostępnego miejsca w przedziale i to ustawiając jeden plecak na drugim (ledwo mieszczą się na wysokość) i skrupulatnie mocujemy je paskami do półki, w razie hamowana... Na szczęście maszynista jedzie jednostajnie i nie testujemy skuteczności naszych węzłów... Podróż przebiega zgodnie z planem i 9.50 meldujemy sie w stolycy na centralnym ....
Mala zamotka ze znalezieniem skm s2 i pół godziny później
jestesmy na stacji Warszawa Śródmieście. I te półgodziny wystarczyło, żeby mi przypomnieć jak to jest nieść na plecach kilkanaście kilogramów. I już wiem że driga na szczyt nie będzie łatwa... Dodatkowo w rekach niosę kolejne 14kg w dwóch mniejszych plecakach. Na dworcu pomagamy (mam nadzieję) pewnej Niemce znaleźć pociąg do Siedlec i sami ruszamy dalej w kierunku lotniska Chopina. Czas jest idealny 11.10 meldujemy się w McDonaldzie żeby po raz ostatni w najbliższym czasie skosztować tradycyjnej polskiej kuchni 😜
O 12 rozpoczyna się odprawa. Z racji posiadanych baterii w plecaku nie mogliśmy odprawić się online, wiec stajemy grzecznie o 11.45 jako jedni z pierwszych w kolejce... Przed nami pierwsze powazne zadanie... Zajmujemy się stretch 'owaniem naszych plecaków... Do tej pory paski były nam potrzebne do noszenia, ale w luku bagażowym nie powinny byc luźne. Wyjmujemy rulon folii i przystępujemy do pracy... Nie zniechęca nas to, że jesteśmy jedynymi ludźmi w zasięgu wzroku, którzy to robią... Rezta zadbała o to wcześniej, lub skorzystała z odpłatnej usługi na lotnisku... Amatorzy 😜😀
Na szczęście odprawa bez niespodzianek, idziemy się przewietrzyć na pół godziny i przechodzimy kolejne procedury aby dostać się na pokład.
Samolot do Dubaju startuje o 15.30 i... Dochodzi do zamachu na życie Krzysia. Otwiera się górna polka na bagaż, z której wypada walizka i leci proato na jego głowę. Na szczęście walizka odbija się od oparcia fotela i upada na podłogę... Przyjmujemy to z krzysiem za cud i postanawiamy to uczcić kubeczkiem whisky 😜.
Podczas nalewania Krzyś 'obrywa' jeszcze odrobiną coli od stewarda... To bierzemy jako znak, że trzeba na drugą nóżkę😂 (widziałem ostatnio w filmie 14 szczytów że alkoholizowanie się przed wspinaczką jest nieodłączną jej częścią)... Nasze starania przynoszą efekt, bo dalsza część lotu już bez niespodzianek 👍. Nawet udało się zdrzemnąć koło godzinki. Lądowanie zaliczamy już po zmroku, więc przez szybę samolotu podziwiamy majestat, świecącego jak choinka w święta, miasta.
Posłuchajmy teraz Krzysia
Inspiracje, marzenia, plany...
Na początku są marzenia, później plany, a później... różnie to bywa. Tym razem marzenia i plany nabrały realnych kształtów. Ale po drodze były jeszcze dwa najważniejsze elementy tej układanki. To wszystko nie mogłoby się wydarzyć, gdyby nie impuls, albo raczej sprężyna, którą uraczył mnie mój niezawodny brat. To przez niego napaliłem się jak szczerbaty na suchary, w zasadzie nie mając środków, za to mając jeszcze niesprawne kolano. On jest - jak zwykle - architektem wyprawy. Cieszę się, że zaraził mnie pomysłem i że chciał mnie ze sobą zabrać. Drugi istotny element to pomoc i wsparcie moich najbliższych. Bardzo Wam za to dziękuję. Bez Was to by nie wypaliło. To dzięki Wam jadę teraz przez środek Afryki zatłoczonym "matatu" - czyli kenijskim busem ku... chyba przygodzie życia...
Dodaj komentarz