Dzień 14 - pożegnanie z Afryką
Budzę się o 7. Spało się dobrze. Trochę się kręcę i ogarniam. Krzyś wstaje pół godziny po mnie. Postanawiamy wykorzystać wcześniejszą od planowanej godzinę pobudki i udajemy sie na basen.
Pływamy jakieś 45 minut, wracamy do pokoju, kończymy pakowanie i schodzimy na śniadanie. Trzeba przyznać że hotel Best Western Plus Meridian nie ma sobie w tej kwestii nic do zarzucenia. Wręcz się obżeramy. Nareszcie jemy coś innego niż naleśniki, dżem, masło orzechowe i omlety.
Do pokoju umyć zęby i robimy check out. Jest 10, mamy 2h do taksówki, które postanawiamy przeznaczyć na, choć pobieżne, zwiedzanie miasta. Zostawiamy bagaże w hotelowym depozycie (trzeba przyznać, że wykorzystaliśmy maksymalnie możliwości jakie daje hotel, biorac pod uwagę, że spedzilismy tam 15h z czego 8 to sen- to było dobrze wydane 73$ za nocleg ze śniadaniem). Naszym głównym celem jest zwiedzenie znajdujacego się nieopodal (wg google maps) targu masajskiego. Po wyjściu z hotelu zaczepia nas taksówkarz proponując podwózkę na lotnisko. Gdy tłumaczymy mu sytuację proponuje wizytę w pobliskim muzeum. Jak mówimy mu o targu to odpowiada, że działa on tylko w określone dni tygodnia i dziś jest zamknięty, ale zawiezie nas do innego, gdzie jest 4,5km za niewielkie pieniądze...
Niestety targ okazuje się kolejną cepeliadą, których już mamy serdecznie dosyć. Sześć czy osiem straganów z popyliną. Niestety numer dwa - dajemy się namówić na parę gówien... 🙄
Postanawiamy, że do miasta wrócimy pieszo i chcemy odprawić taksówkarza, ten jednak twierdzi, że to niebezpieczna dzielnica i podrzuci nas do centrum...
Cala ta operacja kosztuje nas 2700 szylingów (1000 taksówka + 1700 zakupy), czyli jakieś 23 dolary... Bezsens. Jedyne co pozytywnego z tego doświadczenia, to historia taksówkarza, który opowiada, że miał nagraną pracę w Polsce jako kierowca ciężarówki, dopełnił już wszyskich formalności, ale w ostatniej chwili coś się wysypało i nie pojechał. Jest jednak pewien, że wkrótce tam zawita i wziął nawet moj numer 😁.
W centrum nieco się motamy, bo niektóre uliczki na mapach są nie do przejścia. Ale ostatecznie docieramy do pomnika Kenyatta'y i jeszcze kilku innych wyróżnionych na mapach google miejsc. Ogólnie bez szału.
Co zwraca uwagę, to kontrole (skanery bagażu i bramki) osobiste przed wejściem na niektóre tereny np. na teren kościoła (nie do budynku, a za ogrodzenie) - dodatkowo nie wolno tu robić zdjęć z zewnątrz ogrodzenia. 🤔
Gdy zaczynamy wracać do hotelu zaczepia mnie mężczyzna w wieku około 55-60 lat. Jest ubrany nieco gorzej niż przeciętny czlowiek na ulicy, ale nie jak żul. Troszkę też od niego zalatuje, ale to nie alkohol, tylko brak higieny. Pyta skąd jestem i opowiada mi swoją historię. Mowi, że jest z Sudanu i jest profesorem uniwersytetu (wypowiada się bardzo spokojnie, doskonałym angielskim i sprawia wrażenie człowieka na poziomie). Mówi że w Sudanie, na terenie jego uniwersytetu, wybuchły zamieszki w wyniku których władza zabiła 400 studentów, a cała kadra wykładowców musiała uciekać. Przedostała się do południowej Kenii do obozu dla uchodźców. Tam również (nie zrozumiałem z jakiego powodu, czy złych warunków, czy jakiejś agresji) zmarło jego dwóch kolegów. Uciekli więc do Nairobi, skąd planują przedostać się do Tanzanii (bus) a następnie do Namibii (pociąg). Stamtąd dalej do Europy, prawdopodobnie Polski...
No i puenta. Transport do Namibii kosztuje 30$ od osoby, a oni nie mają funduszy. I prosi o pomoc...
I tu wychodzi moja ignorancja... Gdyby człowiek bardziej interesował się sytuacją geopolityczną pewnie byłby w stanie zweryfikować, choć częściowo tę historię... A tak... W kraju, w którym biały człowiek jest traktowany jak chodzący banknot dolarowy, bardzo trudno jest oddzielić fałsz od fikcji. Ogólnie, nie jest latwo być tu białym turystą...
Do hotelu docieramy 20min przed czasem. Jednogłośnie oceniamy wypad na miasto jako nieporozumienie.
Na szczęście dalej idzie już lepiej. Odbieramy bagaże, taksówka przyjeżdża przed czasem, sprawnie docieramy na lotnisko i się odprawiamy (wcześniej oczywiście zabezpieczamy bagaże folią stretch, którą zabralismy z Polski, tuż przy stanowisku firmy która robi to za pieniądze😁. Resztę pozostałych szylingów przeznaczamy na jedzenie i picie na lotnisku, ustalamy jeszcze jaki mamy plan na zwiedzanie Dubaju i w drogę... Niestety samolot opóźniony o jakieś 25min, niby niewiele, ale akurat w tym przypadku bardzo dużo...
Dodaj komentarz