Dzień 6 - aklimatyzacja
Dziś poranek zbliżony do wczorajszego. Z tą różnicą, że wstalem z mega katarem. Wczoraj wieczorem po zdjeciu butów i skarpet okazało się że moje stopy są całe okurzone, z powodu dziurawych butów 😜.
Wiec siedziałem w sandałkach bez skarpet na kolacji i odprawie (ponad półtorej godziny) , bo niestety przed kolacją nie było wody do mycia. Ludziom zimno nawet w butach. Po tym wszystkim byłem już tak zmarźnięty, że ostatecznie nogi umyłem nawilżanymi chusteczkami.
No ale wychłodzenie nie wpłynęło na mnie dobrze...
Zasypiam prze 22 a budzę się 5.15. Przespane prawie 8 godzin powodu że czuję się świetnie. Jestem wypoczęty i nawet organizm daje mi wyraźny sygnał że jest moc😉
Poranek - dzień jak co dzień. Z rzeczy godnych odnotowania - pierwsza kupa podczas trekkingu. Na narciarza, więc przy okazji mozna przetestować, że mięśnie czworogłowe są jeszcze silne 😜.
Wychodzimy o 8.30 i po raz pierwszy jest coś podczas tej wyprawy, co mnie wkurza dość konkretnie. Do tej pory wszysko było bardzo fajnie poczynając od ludzi po organizację. Smiech zabawa, radość. Ale dziś... Dzielimy się znow na dwie grupy (w szybszej startuje 11 osob, ale 3 szybko odpadają) , ale mino to idziemy baaardzo wolno. Tak wolno, że jest to zarówno męczące psychicznie, jak i fizycznie. Wszyscy dość mocno manifestujemy swoje niezadowolenie z tego powodu i wzrasta irytacja. Po niecałych pól godziny próbujemy nawet dezercji, ale przewodnicy nie chcą nam pozwolić. Widać że trochę są na nas źli. Uzasadniają, że nawet jeśli jesteśmy silni to musimy przepuścić tragarzy, bo muszą nam wszystko przygotować. My proponujemy pomoc ekipie przy rozstawianiu obozu. Oni odbijają piłeczkę, że mogą mieć wówczas nieprzjemnosci . W końcu wypracowujemy kompromis. Idziemy trochę szybciej (na tyle żeby nie było to wkur...ce) , ale co jakiś czas robimy dłuższe przerwy, żeby tragarze i ekipa zdążyli ze wszystkim. I znow jest fajnie.
Dzisiejszy krajobraz przechodzi z Tatrzański'ego w wulkaniczny.
Przez niecałe 4h pokonujemy prawie 1000m przewyższenia dochodzimy do lava tower położonej na wysokości 4600mnpm.
Część 'szybkiej' grupy (3 osoby w tym Krzysiu) odczuwają lekki ból głowy. Ale ogólnie humory dopisują. Śpiewamy i bawimy się. Po nieco ponad pół godziny dociera reszta. Jemy obiad w namiocie specjalnie przyniesionym tu na tę okoliczność. Jeszcze zbiorowa fota i chwilę przed 15 ruszamy w dół do kolejnego obozu. W lava tower nasza grupa spędziła około 2,5h, co stanowić powinno dobrą aklimatyzację przed atakiem szczytowym. Na zejściu jest bardzo szybko, ale Maciej, Ewa i Grzegorz są najszybsi i odrywają się od nas razem z Tonym - przewodnikiem.
Trasę wyliczoną na 2,5h pokonujemy w półtorej, mijając po drodze interesująca roślinność.
Reszta grupy dociera godzinę po nas (w międzyczasie rozgościliśmy się w namiotach i złapaliśmy kontakt ze światem). Jest bardzo zimno. Marznę mimo 3 warstw odzieży, czapki i rekawiczek. Na szczęście o 18.30 spotykamy się w mesie, w której jest troszkę cieplej, robimy odprawę i (jak codziennie) badanie pulsoksymetrem. Moje wyniki są dobre. Poza lekkim (ale zatokowo - katarowym) bólem głowy czuję się świetnie. O 18.50 zaczynamy kolację, która kończy się szybciej niż zwykle, bo po godzinie wszyscy się rozchodzą. Widać już zmęczenie, a poza tym jutro pobudka o 5.30. Na kolację zawsze mamy gorącą herbatę i zupkę, które znakomicie grzeją od środka. Dziś to szczególnie ważne (oczywiście jest też drugie danie). Po kolacji wieczorna toaleta i montuję się w namiocie i pisze bloga w oczekiwaniu na ostatnie siku (bardzo wazne, żeby nie wstawać w nocy i nie marznąć) .
Niby jutro jeszcze nie jest dzień ataku szczytowego, ale czuć że to już blisko. Jutro wyjście 7.30, około 16.30 dotrzemy do obozu, zjemy, ogarniemy się, i góra po 3-4h snu ruszamy na szczyt, którego zdobycie zajmie jakieś 12h (z zejściem na kolejne 3h snu) , a później jeszcze 2h do obozu. Ogólnie w ciągu najblizszych 36h będziemy cały czas w ruchu z przerwą na 2 krótkie drzemki... Czuć już emocje...
Oddaję głos Krzysiowi :
Wysoko, coraz wyżej...
W kolejnych dniach nasza wyprawa nabiera rumieńców. Robi się trudniej, głównie przez coraz mniejszą ilość tlenu, a przez to większe zmęczenie. Coraz więcej uczestników zgłasza dolegliwości związane z wysokością.
Dziś jest ważny dzień naszej wyprawy. Wchodzimy na 4600m, tam posiłek, i zejście na 3900m na nocleg. Zabieg ten wynika nie tylko z ukształtowała terenu na trasie, ale ma też pomóc w aklimatyzacji.
O wczorajszych dolegliwościach już zapomniałem, czuję się dobrze, humory nam dopisują. Startujemy podzieleni znowu na dwie grupy. Tempo marszu jednak nie powala. Próbujemy różnych trików, podstępów i negocjacji, ale wydaje się, że nasze starania tylko irytują przewodnikow. Wciąż słyszymy "polepole". Można by chyba zasnąć w drodze ze znużenia wolnym tempem, gdyby nie przepiękne widoki.
Około 4200m powraca ból głowy. Staje się jasne, że nie chodzi tylko o zmęczenie. Biorę Ibuprom i pół tabletki Diuramid-u (ma pomagać przy chorobie wysokościowej). I nawet trochę pomaga 🙂. W miarę komfortowo docieramy do...
Zjadamy obiad w specjalnie dla nas przyniesionej tu przez tragarzy naszej " stołówce". Po czym obstawa szybko zwija namiot i pędzi z nim w dół do obozu, żeby wszystko było gotowe na nasze przyjście. Dziwią nas te zabiegi, ale cóż, z czasem nauczymy się, że w tym kraju optymalizacja jest inaczej pojmowana. My pewnie postawilibyśmy tam drewniane wiatki i biedni tragarze mieliby łatwiej. Ale tutaj są inne priorytety. Jak najwięcej ludzi ma mieć pracę przy obsłudze turystów. Mają biegać z ogromnymi i ciężkimi torbami w górę i w dół, zarabiając przy tym po kilkadziesiąt dolarów za tydzień pracy(!), żeby zadowolić wspinaczy. Ciężko nam to zrozumieć i zaakceptować 😞
Do obozu na 3900m schodzimy w miarę szybko. Tutaj jak zwykle - kolacja, odprawa i spać. Trzeba się zregenerować przed jutrem.
To był jak na razie najtrudniejszy dzień wędrówki. Cieszę się, że kolano wytrzymuje bez problemu i że choroba wysokościowa wydaje się w miarę pod kontrolą. Co prawda coraz szybciej się męczę, ale tu jest mniej tlenu, więc chyba to normalne.
Przed nami najtrudniejszy etap, ale jestem dobrej myśli.
Dodaj komentarz