Epilog 2 - podsumowanie
Czas podsumowań i ewaluacji
1.
Jeżeli planujesz zmianę outfitu, żeby dobrze wyglądać na zdjęciu na szczycie, to nie zapomninaj, że masz na sobie 4 warstwy odzieży i zakładanie nia nie elastycznej koszulki nie jest dobrym pomysłem. Efekt jest taki, że zamiast cool wyglądam jak parówa z Morlin...
Jakby superman przeszedł na emeryturę i żywił się jedynie w McDonald to efekt mógłby być podobny.
Człowiek uczy się całe życie 😁
2.
Kili nieco mnie rozczarowało - liczyłem że poprzeczka, jaką mi postawi będzie zawieszona wyżej. A tak podczas calego trekkingu 5 czy 6h tak naprawdę mnie sponiewierały (atak szczytowy) i tak na chłodno, po paru dniach, oceniam, że to tylko z powodu szaleńczego tempa (w sumie cieszę się że tak było, bo niedosyt byłby jeszcze większy). Gdybyśmy szli tempem godzinę wolniejszym (czyli ciągle mocnym) to raczej poszłoby na luzie. Nie znaczy to jednak, że wyjazd mnie rozczarował. Wprost przeciwnie. Wyjazd miał być sfocusowany na górze, a tak naprawdę określiło go to, co było wokół tej góry. Świat u jej podnóża (a czasem nawet dalej)
3.
Ja to jednak jestem romantykiem - indywidualistą. A w górach to już podwojnie, albo potrójnie. I nie chodzi mi broń Boże o to, że ludzie wokół mi przeszkadzali. Wprost przeciwnie. Jestem wdzięczny, że spotkałem ich na swojej drodze (pozdrawiam 'Team haraka, haraka')
Ale jednak jest coś romantycznego w zdobywaniu szczytu samowystarczalnie (nie mylić z samodzielnie). Dotarło do mnie, że dużą część radości odbiera mi support, choć chcę jeszcze raz podkreślić, że rozumiem jak bardzo jest to ważne dla tamtych ludzi, że z nami idą. Szanuję to i doceniam, jednak to nie moja bajka. Co innego iść grupą osób z których jeden niesie namiot a drugi kuchnię. Jeden rozkłada obóz a drugi roznieca ogień. Ale, że to wszysko robi ktoś trzeci za ciebie... Czy ja naprawdę zdobyłem ten szczyt?
4.
Zdecydowanie największą trudnością w zdobyciu szczytu były dla mnie względy sanitarne. Temat do glebokiego przemyślenia przed kolejnymi wyprawami
5.
Jestem oczarowany safarii. Nie spodziewałem się AŻ takiej bliskości natury. Naprawdę czujesz się jej częścią
6.
Fajnie, że udało się zorganizować powrót po swojemu. Jednodniowy pobyt w hotelu z basenem w Nairobi pozwolił odprężyć się po trudach podróży i nadrobić wszelkie zaległości higieniczne. Natomiast Dubaj okazał się idealnym miastem na krótki city break między lotami.
BTW
Planujemy z Krzysiem uruchomienie autorskiego programu :
'Dubaj w jeden dzień. Piesza wycieczka po największych atrakcjach miasta'
W programie między innymi :
-jak wydostać się w nocy z galerii? , czyli czego nie mówią Ci na kursach survivalu
- jak przeżyć 12 godzin w miejskiej dżungli? - sposoby zdobywania żywności i wody
- czy 55 stopni to naprawdę tak dużo? Prezentacja multimedialna w jakich temperaturach giną poszczególne gatunki
- czy to jeszcze spacer, czy choroba psychiczna?, czyli 40km pieszo podczas city break
- wieżowce - nie tylko atrakcje turystyczne, ale przede wszystkim źródło cienia
I TO TYLE ODE MNIE. Oficjalnie kończę ten blog. Może kiedyś jeszcze powstanie inny...
A JAK WYPRAWĘ ZAMYKA KRZYŚ?
Czas wracać...
Każda przygoda kiedyś się kończy. Z jednej strony chciałoby się tu zostać. Pomimo natrętnych wciskaczy bransoletek, traktowania białych turystów jak chodzących portfeli, Afryka zrobiła na mnie bardzo pozytywnie wrażenie. Tubylcy (ci na prowincji) żyją skromnie, często - w naszej ocenie - biednie. I tą biedę widać tu jak na dłoni. W ich ubraniach, obuwiu, domach, wioskach... To ona determinuje ich podejście do turystów.
Mimo swej sytuacji są bardzo radośni, otwarci i najczęściej wyglądają na szczęśliwych. Wierzę, a w zasadzie jestem pewien, że to ich otwarcie, przyjazne i radosne nastawienie, nie zawsze jest tylko grą, nastawioną na skrojenie białasa. Mam dla Nich dużo sympatii.
Ech, żal wyjeżdżać...
Jednak najtrudniejsze w powrocie do domu jest rozstanie z naszą stopniowo kurczącą się ekipą. Znamy się ledwie dwa tygodnie, mimo to zżyliśmy się ze sobą. Trudy trekingu na pewno wzmocniły te więzi, tym bardziej, że wszyscy okazali się być super kompanami wędrówki. Cieszę się, że było mi dane przeżyć wielką przygodę w towarzystwie wspaniałych ludzi. Zatęskniłem za Wami jeszcze zanim dojechałem do lotniska. Trzymajcie się i do zobaczenia.
Ech, żal wyjeżdżać...
W drodze powrotnej zahaczyliśmy o Nairobi. Dwie godziny zwiedzania to za mało, żeby wyrobić sobie jakąś wiarygodną opinię. Niestety miasto po tym pobieżnym rekonesansie nie przypadło mi do gustu. I wcale nie chodzi mi o gadatliwego, bardzo grzecznego, acz nachalnego taksówkarza (zapewne jednego z bardzo wielu podobnych w tym miejscu), któremu daliśmy się namówić na wizytę w zaprzyjaźnionej cepeliadzie (zamiast lokalnego targu) i przejażdżkę po podobno niebezpiecznej dzielnicy. To zdarzenie potraktowałem jak swego rodzaju tutejszy folklor. Jednak widoczna tu również bieda, próbująca czasem przybrać maskę pod tytułem "jakoś dajemy radę", skanowanie bagaży przy obiektach, duży ruch na ulicach - mnie nie przyciągają. Nie chciałbym tu mieszkać, a już na pewno nie chciałbym być tu kierowcą.
Żeby było całkiem uczciwie, muszę pochwalić nasz hotel. Był basen, bardzo dobre drinki w przyzwoitej cenie, super obiad i śniadanie, pomocna obsługa. Duży plus!
Ostatni etap naszej wycieczki to Dubaj. W skrócie można by powiedzieć - z nieba do piekła, ale takie uproszczenie byłoby krzywdzące dla miasta. Zaczęliśmy z wysokiego C - wjazd na Burdż Chalifa. To był główny punkt programu naszego zwiedzania. Udało się - mimo że nie miało prawa się udać. Pomimo spóźnienia samolotu, wszystko tak fartownie nam się ułożyło, że zdążyliśmy na ostatnią chwilę. Mogliśmy cieszyć oczy nocnym widokiem z góry na pięknie oświetlone miasto. Robi niesamowite wrażenie. Mają rozmach z tymi wieżowcami...
Potem nie mieliśmy już tyle szczęścia. Pobłądziliśmy w korytarzach i parkingach chyba największej galerii świata, nie wstrzeliliśmy się w godziny działania:
- magicznych fontann,
- pracy metra,
- kursowania pociągu na palmową wyspę...
Za to zafundowaliśmy sobie nocny maraton w dubajskim żarze w sandałkach, które odcisnęły się na stopach do krwi, bliskie spotkanie z kolejnymi natrętnymi straganiarzami na targu przypraw i nieco wymuszonej wstrzemięźliwości w jedzeniu i piciu 😁
Zwiedzanie miasta było bardzo ciekawym doświadczeniem. Na pewno ogromna ilość strzelistych wieżowców, zbudowanych z fantazją w różnych kształtach, zwłaszcza oglądanych nocą z najwyższego budynku świata - zrobi wrażenie na każdym.
Piękne wille (przeważnie kliniki dentystyczne lub poprawiające urodę), prześcigające się w przepychu, które w zdawało się nieskończonej liczbie mijaliśmy, przemierzając nocą jedną z ulic, dopełniały wrażenie bogactwa tego miasta. Zobaczyliśmy też mniej wystawną jego część. Okazało się, że nie wszyscy mieszkańcy żyją w pięknych willach, zdażają się kamienice, czy "blokowiska", które jednak w swej formie znacznie różniły się od tych, które znamy z naszych miast. Bardzo interesująca okazała się też stara część miasta. Wąskie uliczki, sklepiki, stragany, krzątający się sprzedawcy no i te przecudne zapachy, zwłaszcza w okolicy targu przypraw...
Niestety na "krzątających się sprzedawców" - po doświadczeniach z Afryki - mamy już alergię. Zwłaszcza, kiedy nie dadzą spokojnie przejść, ciągną w stronę swego sklepiku, a rzecz dzieje się w wąskiej uliczce, gdzie odwrócenie się na pięcie kończy się wpadnięciem w sidła kolejnego handlarza. Człowiek może by i coś kupił, ale trauma jest tak duża, że zapominam nazw przypraw, na dodatek nigdzie nie widzę cen - pewnie trzeba się targować. Próba dyskretnego zetknięcia w stronę straganu kończy się "napaścią" rozemocjonowanego sprzedawcy. Mam wrażenie, że gdybym uległ, wyszedłbym stamtąd bez kasy i boso, za to z torbą przypraw i świecidełek. Nie ma co ryzykować - uciekamy!
Podsumowując - chciałbym tu jeszcze wrócić, zobaczyć to, czego nie udało się tym razem. Może uda się też uodpornić na tutejszy styl handlu, dzięki czemu można będzie spokojnie cieszyć się wąskimi uliczkami starej części miasta 😁
W samolocie do Warszawy udało się nawet trochę pospać. Podobnie na dworcu i w pociągu. W końcu, po trzech dobach podróży stanęliśmy na tczewskiej ziemi. Niby żal wyjeżdżać, ale...zatęskniłem już za domem, bliskimi, przyjaciółmi. To była piękna przygoda, ale cieszę się z powrotu.
Jeszcze raz dziękuję bliskim, którzy mnie wspierali i pomagali. To dzięki Wam miałem możliwość przeżyć to wszystko.
Szczególnie dziękuję Bartkowi. Tolerowanie go z najbliższej odległości nie było takie trudne 😁
Dodaj komentarz