Dzień 10 - jeszcze na górze
Pobudka o 7, mycie, śniadanie i przed 9 wyjazd na safarii. Ciągle nie wiemy co z naszym powrotem ale najpierw chciałbym podsumować pierwszą (i ważniejszą) część wycieczki - wejście na Kili.
Po pierwsze uwazam że wejść może każdy, pytanie tylko z jakim supportem. Jak nie dajesz rady iść i masz dostatecznie dużo kasy, to Cię wniosą. U nas w grupie nie było takiego przypadku. Każdy szedł samodzielnie. Część osób oddała plecaki, ale weszła o własnych nogach (czasem lekko popychana😉). Droga Machame, którą szliśmy jest liczona na 6 dni, ale tak naprawdę, to niecałe 5 dób. Trzeba przyznać, że pogodę mieliśmy idealną. Dni głównie słoneczne, wieczory i noce chłodniejsze (koło 0 stopni nocą, plus minus 5 stopni). Podczas ataku szczytowego temperatura odczuwalna wahała się w granicach - 10 do +20 stopni, czyli ciepło jak na te realia. Bylem przygotowany na znacznie niższe temperatury (nawet o 10 stopni).
Bez supportu wejść nie można, ze względu na przepisy. Czy gdyby nie one dałoby się to zrobić? Niewątpliwie tak, ludzie robią znacznie trudniejsze rzeczy. Czy ja byłbym wstanie to zrobić? To już trudniejsze pytanie.
Zgodnie ze swoimi założeniami chciałem ograniczyć support do minimum. Oddalem tragarzom tylko śpiwór, karimatę, buty na atak szczytowy i kilka drobiazgów. Łącznie z plecakiem ważyło to 7 kilo (w tym plecak prawie 2). Oczywiście support to nie tylko zdjęcie z pleców 5kg. To jedzenie, woda, namioty, które zawsze na Ciebie czekają. To ogromną pomoc.
W zasadzie przed wyjazdem bałem się jedynie problemów z wysokością. Wiedziałem że długości odcinków jaki przewyższenia to pestka w 'normalnych' warunkach. Dzięki pomocy tragarzy, kucharzy i przewodników pierwsze cztery dni trekkingu, jak i ostatni były dla mnie pestką. Choć uczciwie trzeba przyznać, że część osób 2,3 i 4 dnia odczuwała już wysokość i wspomagała się farmakologicznie. Atak szczytowy był najbardziej ekstremalnym wysiłkiem fizycznym w moim życiu. Oczywiście jeśli szedłbym wolniej, był wypróżniony i wyspany byłoby łatwiej. Ale główne kłopoty generował brak tlenu, z którym mój organizm sobie nie radził. Cieszę się jednak bardzo, że udało mi się zdobyć szczyt 'po mojemu', czyli na co dzień niosąc praktycznie wszystko w swoim plecaku, a także nie korzystać ze wsparcia w dniu ataku.
No więc, czy mógłbym zrobić to sam?
Zakładając dużo szczęścia i identyczną pogodę mógłbym zrezygnować z jednych butów i części ubrań, co spowodowałoby, że rzeczy które niósłbym dodatkowo sam ważyłyby jakieś 2 kg więcej. Do tego namiot 2kg. Żywność na 5 dni marszu - jakieś 3kg. Razem daje to plecak o wadze 18kg bez wody, jakieś 21 z wodą. Bardzo ciężko, rzadko chodziłem z takim plecakiem, ale chodziłem długie odcinki i przewyższenia z plecakiem 2-3kg lżejszym. Ponieważ pierwsze 4 dni na kili były dla mnie dość lekkie - jest to do zrobienia. Oczywiście wysiłek byłby nieporównywalny, również ze względu na konieczność samodzielnego zdobywania wody.
W momencie ataku szczytowego mój plecak ważyłby tyle ile w rzeczywistości ważył, bo dodatkowe rzeczy zostałyby w campie. Do zrobienia, choć w jakieś 3-4 h dłużej niż to zrobiliśmy - ze względu na własne tempo i większe zmęczenie poprzednimi dniami. Podsumowując - przy idealnej pogodzie mogłoby się to udać, przy nieco gorszej - raczej nie.
Na koniec kilka przemyśleń :
Zdobycie szczytu nie dało mi oczekiwanej satysfakcji - nie potrafię opisać dlaczego.
Bardzo cieszę się, że szedłem z suportem nie dlatego, że bez nich bym nie dal rady (choć tak pewnie by było), ale dlatego , że to wspaniali ludzie, wykonujący niezwykle ciężką pracę, za raczej małe, ale strasznie potrzebne im pieniądze. Cieszę się że mogłem choć trochę ich wesprzeć.
Ekipa, która razem ze mną zdobywała szczyt okazala się zbiorem fantastycznych i inspirujących ludzi i bardzo się cieszę, że wszystkim się udało.
Podsumowując : przyjechałem tu zdobyć górę, a zdobyłem przyjaciół, empatię i umiejętność dokładniejszego patrzenia na człowieka.
No ale wróćmy do dnia dzisiejszego. Safari w Tarangire przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Po drodze zatrzymujemy się jeszcze na masajskim targu jednak szybko uciekamy ze względu na natręctwo sprzedajacych.
Około 13 byliśmy w parku i przez 4h widzieliśmy niezliczone ilości zwierząt, w tym wiele z bardzo bliskiej odległości.
Zarówno ilość jak i bliskość zwierząt zaskoczyła mnie. Widzieć dzikie zwierzęta w naturalnym środowisku w odległości kilku czy kilkunastu metrów - fascynujące.
Po wyjeździe z parku odwiedzamy wioskę Masaj'ów co okazuje się doświadczeniem równie ciekawym co irytującym, ze względu na wszechobecną komercję.
Pokaz interesujący, dość zabawny, ale obowiązkowa wizyta na wiejskom targu przygotowanym specjalnie pod turystę... I to z prywatnym asystentem- naciągaczem 🙄
Ale trzeba przyznać, że zachody słońca Masajowie mają przepiękne :
Przyjeżdżamy do hotelu, kolacja i do pokoju pisać bloga....