Dzień 7 - cień wielkiej góry
Pobudka 5.30. Nie spałem za dobrze, może 4h przespane. Dziś poranna herbata imbirowa to tylko pół kubka. Ale wystarczy, bo po 3 łyku cofa mi sie. . Rano wszystko to samo co codzień. Jedyna różnica to wszechobecne zimno. Wychodzimy o 7.30. Dzisiejsza trasa zaczyna się od podejścia i w porównaniu z porzednimi dniami jest znacznie bardziej techniczna.
Pojawiają się elementy wspinaczkowe. Szlak zbliżonej trudności do podejścia z doliny pięciu stawów na Kozi wierch. Do Kissing Wall idziemy jedną grupą. Całujemy na szczęście tą słynną skałę i podążamy dalej.
Dziś grupa rozciąga się jeszcze bardziej. W pierwszej ekipie Grzegorz i Ewa. Ja z Maćkiem za nimi. Tuż za nami Krzyś, Justyna, Filip, Dawid i Marek. Zaczynamy od naprzemiennych podejść i zejść. Pomimo pokonywania sporych przewyższeń nie zdobywamy wysokości. Tempo jest naprawdę spoko. My z Maćkiem idziemy dziś z Juziem (kolejny po Kennym, Tommym i Jamalu poznany przewodnik). W pewnym momencie Maciej pyta go, czy ma jeszcze siły 😜. Szybko przekonujemy się że ma... Narzuca takie tempo że my prawie wyprówamy płuca a on do tego głośno podśpiewuje... Nigdy nie widziałem czegoś podobnego..
Na miejsce naszego postoju lunch owego docieramy o 10.30 i czekamy na resztę. Dwojka idącą przed nami jest tu od kwadransa.
Dwadzieścia minut po nas dociera reszta 'szybkiej' grupy. Czekamy ponad 2 godziny na resztę naszej wycieczki i lunch. W międzyczasie ucinam sobie pogawędkę z kolejnym z przewodników - Karrimor'em Rozmawiamy o Aleksandrze Doba, polskich i afrykańskich górach. Do rozmowy przyłącza się Dawid - żołnierzy bz zawodu - i rozmowa schodzina tematy Armii.
Dziś obiad na wypasie!!! Frytki, kurczak i surówka. Mega max. Nie jem za dużo, w zasadzie nie wiem czemu, bo pyszne.
Wyruszamy ok 14 tym razem czołówkę tworzą Ewa, Grzegorz i Ja. Rozmawiamy o swoich sposobach przygotowań do wycieczki i utrzymywaniu ciała w formie.
W tym miejscu warto nadmienić, ze cala nasza 20 osobowa grupa wygląda 'zdrowo'. Nie ma osób z otyłością, ani problemami układu ruchu. Wydaje się, że wszyscy powinni dotrzeć na szczyt, zwłaszcza, że przewodnicy cały czas mówią, że zrobią wszystko by tak się stało, a są mega profesjonalistami.
Tempo trzymamy bardzo mocne (znowu z Jamalem) i przed 16 byliśmy już na miejscu noclegu (trasa planowana na 4h). W oczekiwaniu na resztę Grzegorz rozgrywa partię w warcaby z tanzanczykiem napotkanym w obozie.
Przegrywa sromotnie, ale widać, że rywal jest bardzo doświadczony. Chwała za odwagę. Tanzania - Polska 1:0. Chwilę później przychodzi Maciej, a po nim reszta 'szybkiej' grupy. Jestesmy tak szybko, że nawet nie ma ani plecaków, ani materaców. Na szczęście są namioty.
Druga grupa przychodzi koło 17, więc też świetnie im poszło. Zanim przyszły wszystkie rzeczy była 18. O 18.30 zrobiliśmy odprawę i pozniej kolację. W namiocie lądujemy o 20. Ze względu na opóźnienie przesuwamy pobudke na północ i wyjście na 0.30
Teraz Krzyś :
Do atakuuuu.....!!!
W zasadzie to już dziś zaczynamy dwudniowy atak szczytowy. Przed nami co prawda jeszcze nocleg w obozie na ok 4600m, ale tylko 3 godziny na sen. Jak zwykle podział na grupy. Trzymam się dzielnie w tej "szybkiej", wspomagając się Ibupromem i diuramidem. Dziś trasa bardzo ciekawa, trudniejsza. Pokonywanie kolejnych podejść sprawia coraz więcej trudności, ale widzę, że nie tylko mnie. Po drodze znów świat jak z bajki...
Idziemy w miarę sprawnie, tradycyjnie hamowani przez przewodników. Kto by przypuszczał, że już wkrótce zatęsknimy za wkurzającym nas od kilku dni "polepole"...
Do obozu docieramy sprawnie, ale nie bez wysiłku. To już dość wysoko, męczymy się szybciej.
A jeśli ktoś chciałby zapytać, po cholerę ja tu wlazłem, to odpowiem pytaniem. Kto nie chciałby mieć takiego widoku z okna...?
Kolacja, odprawa, przygotowanie ekwipunku...niby jak co dzień, ale czasu na regenerację tym razem bardzo mało. W obozie można wyczuć narastające podniecenie i mobilizację. To już za chwilę ten najtrudniejszy egzamin...